16 gru 2012

Rozdział czternasty


- Ty... szmato... - zdołał tylko wycedzić Ryu, siedząc na krześle i trzęsąc się ze złości, nie podnosząc się tylko dlatego, że dobrodusznie wyglądająca pani po 50-tce opatrywała jego rozcięty policzek.
Ruth spojrzała na niego chłodno i prychnęła z dezaprobatą.
- Jak jesteś taki mądry, to mogłeś sam ją znaleźć i sobie przyprowadzić. Nie będę się uganiać za twoją smarkatą córką, nie jestem niańką.
Kaoru stał przy oknie, rozmasowując sobie skronie i starając stać się głuchym na krzyki awanturujących się Shinsei. Wyglądał na osobę, która została zmuszona do opieki nad wyjątkowo trudnymi dziećmi.
Miła pani odsunęła się od blondwłosego mężczyzny, a ten zerwał się z krzesła i złapał Ruth za kołnierz.
- TY PIEPRZONA RUDA SZMATO! - wywrzeszczał jej prosto w twarz i skwitował swój zarzut wyjątkowo celnym prawym sierpowym. Kobieta przeleciała przez pokój i uderzyła plecami o ścianę. Ułamek sekundy zajęło jej otrząśnięcie się z szoku, zaraz potem wstała i rzuciła się na niego, krzycząc:
- JA CI DAM SZMATĘ, TY STARY GNOJKU!
- To w końcu stary, czy gnojek?... - szepnęła do siebie Shizu, patrząc na całą sytuację wzrokiem pełnym politowania.
Przed atakiem czerwonowłosą powstrzymała dwójka młodych mężczyzn z Shinsei. Chwycili ją pod ramiona, odciągając jak najdalej od wściekłego blondyna, który najwyraźniej nic nie robił sobie z powiedzenia, które mówiło o zakazie podnoszenia ręki na kobiety.
Kaoru w końcu nie wytrzymał. Odwrócił się od okna i wrzasnął donośnym głosem:
- Czy wy jesteście intelektualnie impotentni?!
W pomieszczeniu zapanowała grobowa cisza. Wszyscy zwrócili się w stronę dowódcy, a ich miny stanowiły niezbity dowód na to, że właśnie przekroczyli granicę granicy.
Szatyn najwyraźniej też to zauważył, odchrząknął więc cicho i powiedział już spokojnym tonem:
- Moi mili... Wszyscy jesteśmy sfrustrowani naszym niepowodzeniem, ale jestem pewien, iż zaraz wyjaśnimy sobie, jaki popełniliśmy błąd i w przyszłości lepiej wszystko zaplanujemy. Zgadza się? - przy ostatnim zdaniu zmierzył skłóconą dwójkę morderczo poważnym spojrzeniem.
Bijąca od niego siła całkowicie zbiła ich z tropu. Oboje schylili głowy i mruknęli z zakłopotaniem:
- Proszę nam wybaczyć, Kaoru-sama.
- Ruth, dlaczego wszczęłaś walkę z kapitanem? Umówiliśmy się przecież, że będziemy starali działać się dyskretnie. No, chyba, że to ja popełniłem błąd, nie dając ci na drogę kieszonkowego słownika wyrazów obcych. Zaopatrzyć cię w takowy, czy będziesz w stanie pójść do biblioteki i samodzielnie sprawdzić definicję słowa "dyskrecja"? - fioletowooki skrzyżował ramiona na piersi i patrzył na nią wyczekująco. Reszta poszła za jego przykładem, co mogłoby wyglądać komicznie, gdyby powaga sytuacji nie dawała się tak wszystkim we znaki.
- Cóż, ja... - bąknęła Ruth, spuszczając wzrok. - Ja... Po prostu musiałam. Proszę mnie zrozumieć, Kaoru-sama. To sprawa honoru...
- ... I twojej zmasakrowanej gęby... - dodał po cichu Akane. Na jego nieszczęście i tak zbyt głośno.
- Nie, nie, ja po prostu cię zamorduję!!! - wybuchnęła ognistowłosa, wpadając w szał. - Pożegnasz się z życiem, ty...!!!
Poczuła, jak całe jej ciało sztywnieje, a serce przestaje bić normalnym rytmem. Zachłysnęła się powietrzem i upadła na kolana, a wtedy wszystko ustało.
- Nie przepadam za używaniem siły wobec swoich sojuszników - oznajmił sucho Kaoru. - Ale nie dałaś mi wyboru, Ruth. A ty, Ryu - tu zwrócił się w stronę bursztynowookiego. - Wydawało mi się, że jesteś rozsądniejszy. Rozumiem, że cała sytuacja źle na ciebie wpływa, ale postaraj się powściągnąć język w stosunku do mniej stabilnych psychicznie jednostek. Do zajścia w Soul Society powrócimy przy kolacji, a teraz wybaczcie - tymi slowami mężczyzna zakończył całą dyskusję i opuścił pokój.
Wszyscy odetchnęli z ulgą.
- Powinniśmy cieszyć się z tego, że Kaoru-sama jest tak zrównoważony. W innym wypadku wszyscy bylibyśmy w ogromnych tarapatach. Z twojej winy - rzuciła Shizu, patrząc z chłodnym dystansem na czarnooką awanturnicę.
- Nie patrz tak na mnie - warknęła Ruth, podnosząc się na równe nogi. - Albo tobie też przyłożę.
- "Też"? - zaśmiał się chłopak o rozwichrzonych, czarnych włosach i oczach jak u kota. - Mocne słowa, Ruth, ale to ty dostałaś w twarz. Chyba za lekko, skoro już nie pamiętasz!
- Masz coś jeszcze do powiedzenia, gówniarzu? - syknęła kobieta.
- Tak. Jak to się dzieje, że jesteś straszna, a i tak nikt się ciebie nie boi? - zielonooki uniósł brwi i roześmiał się jeszcze bardziej szyderczo, a ta w cierpliwym milczeniu odwróciła się i wyszła.
- Ryu-sama, wszystko w porządku? - spytała z troską Shizu.
- Spieprzaj - burknął Akane, otrzepał się, skinął głową opatrującej go pani i udał się w ślady czerwonowłosej, opuszczając salon.
Błękitnooka opadła smętnie na krzesło.
- Który to już raz dostałaś kosza? - zachichotał czarnowłosy chłopak i chwilę później dostał sójkę w bok od osoby stojącej obok niego.
                                               - - -
Burza nie ustawała, a niebo co chwilę przecinały świetliste pioruny, których uderzeniom towarzyszył przenikliwy, donośny huk tłumiony nieznacznie przez szum ulewy.
Byakuya sparzył wargi na gorącej herbacie i z trudem przełknął kolejne przekleństwo, odgarniając sprzed oczu wilgotne pasmo włosów.
Siedzące naprzeciwko dziewczyny wpatrywały się w niego w milczeniu, co chwilę wymieniając zaniepokojone spojrzenia mówiące "No, powiedz coś w końcu". Żadna jednak nie miała na tyle odwagi, by przerwać panującą w pokoju ciszę i co chwilę upijając po łyku z porcelanowych filiżanek.
- Mam zacząć nucić marsza pogrzebowego? - odezwał się w końcu kapitan, a jego towarzyszki odetchnęły w duchu z ulgą.
- Byakuya... skąd znasz tą całą Ruth? - zapytała powoli Mai i kichnęła. - Nawet nie wspominam o tym, że okłamałeś mnie, mówiąc wcześniej, że nie znałeś Shinsei.
- I tak pewnie męczyłabyś mnie, dopóki bym ci nie powiedział, więc w porządku... Ja sam nie znałem zbyt dobrze Ruth. Ale moja żona, to już zupełnie inna historia.
- Hisana ją znała? - zdziwiły się równocześnie Rukia i Mai.
Czarnowłosy przytaknął i kontynuował:
- Nie znam szczegółów tej sprawy, Hisana nigdy nie chciała o tym mówić, ale podejrzewam, że, gdy jeszcze żyła w świecie żywych, naraziła się czymś Ruth i ta podążyła za nią aż tutaj. Pewnego dnia, gdy Hisana wyruszyła do Rukongai, ta zaatakowała ją, ale na szczęście zdołałem wyczuć, że coś jest nie tak i przybyłem jej z pomocą. No cóż... powiedzmy, że na moment straciłem panowanie nad sobą...
- ... i dlatego przypaliłeś jej pół twarzy, tak? - odgadła blondynka, uśmiechając się z lekką ironią, choć wcale nie było jej tak do śmiechu.
- Cóż, Ruth panuje nad ogniem, więc chciałem dać jej do zrozumienia, jak czują się jej ofiary. Najwidoczniej niezbyt jej się to spodobało, skoro pamięta o tym do dzisiaj i chce mnie zabić... Niemniej jednak podziwiam jej wytrwałość.
- Dobrze, że już się uspokoiłeś, nii-sama - rzekła Kuchiki, odstawiając swoją filiżankę na niski stoliczek.
- Ja zawsze jestem spokojny - odpowiedział jej szlachcic, na co Akane parsknęła sarkastycznym śmiechem i zaczęła zmierzać w stronę wyjścia na taras.
- A ty gdzie się wybierasz? - zapytał Byakuya.
- Jak to gdzie? Potrenować. Nadal nie rozniosłam w pył tego głupiego drzewa.
- Chcesz trenować w taką ulewę?
- Tak.
- ... Nie zgadzam się.
- Od kiedy to liczę się z twoim zdaniem?
- Odkąd ja tak powiedziałem. Nie wyjdziesz na zewnątrz, bo się rozchorujesz - oznajmił mężczyzna tonem nieznoszącym sprzeciwu. - Możesz robić cokolwiek, ale tylko wewnątrz posiadłości.
- Hai, Kuchiki-taicho - fuknęła szarooka i cofnęła się od drzwi. - Więc pójdę się przespacerować po domu. Może się nie zgubię. I wiem, że teraz pomyślałeś sobie "Jaka szkoda...". Przede mną nic nie ukryjesz.
- Czuję się taki obnażony - zakpił ciemnooki.


Dziewczyna po niedługim czasie napotkała na swej drodze Daisuke.
- Słyszałem, że ominęła mnie niezła rozróba - zagadnął ją wesoło mężczyzna. - Ponoć jakaś zwariowana laska próbowała sprzątnąć mojego brata. Cholera, mógłbym jej pokibicować...
- Jesteś okropny, wiesz?
- ... Powiedziała dziewczyna, która codziennie umila mu życie dawką adrenaliny przybliżającą go do zawału serca.
- Nie robię tego z własnej woli - mruknęła blondwłosa, opierając się bokiem o ścianę. - Każdy kiedyś może mieć kłopoty.
- Ta, pewnie, przecież dwie organizacje zbrojne kłócące się o jedną osobę to codzienność w tym szarym, nieciekawym świecie! - roześmiał się arystokrata, puszczając do niej oczko. - W każdym bądź razie miałem cię o coś zapytać.
- Najpierw złóż wniosek o audiencję, potem mogę się zastanowić.
- Uwielbiam twoje specyficzne poczucie humoru. Jesteś czymś zajęta w sobotę po południu?
- Zaczekaj, sprawdzę w kalendarzu... A zresztą, nieważne. Pewnie nie. Właściwie to zapytaj swojego brata. Odkąd tu jestem, to on organizuje mi życie - powiedziała Mai z ledwo wyczuwalną nutą goryczy.
- Przeszkadza ci to? - zapytał Kuchiki, przybierając nagle zmartwiony wyraz twarzy. - Wiesz, mogę z nim pogadać i spróbować przekonać, żeby...
- Nie, nie! - zaprzeczyła gorąco szarooka, speszona tym nagłym objawem zainteresowania. - I tak oprócz Saito, która jest ze mną cały dzień, i wiecznie zapracowanej Emi nie mam tu żadnych znajomych.
- No tak. Przecież najprzystojniejsza szycha w Seiretei, która właśnie przed tobą stoi, to nie twój znajomy - mężczyzna przewrócił oczami.
- Od kiedy to jesteś szychą? - zaśmiała się Akane, unosząc brwi. - Dobrze, odeszliśmy od tematu. Załóżmy, że nic nie robię w sobotę po południu. Więc?
- Pomyślałem, że zorganizuję ci małą wycieczkę kulturoznawczą na coroczny festiwal. Wiesz, stoiska, tańce, fajerwerki, całujące się pary, rozwrzeszczane dzieci i zniesmaczony Strażnik Prawa i Sprawiedliwości, takie tam...
- Nawet podejrzewam, kto jest tym "Strażnikiem"... Jeżeli to nie randka, to - nie wierzę, że to mówię - chętnie się wybiorę.
- No coś ty, jesteś jeszcze zbyt smarkata na randki z dorosłymi! Byakuya i tak już szuka każdej okazji, żeby wsadzić mnie za kratki, nie chcę ułatwiać mu sprawy.
Mai uśmiechnęła się promiennie. Sama nie pamiętała już, kiedy czuła się tak wspaniale. Życie w Soul Society, choć nie było bajkowo kolorowe, przypominało jej spełniony sen, pełen życzliwych osób zawsze gotowych ją wesprzeć, osoby, którym mogła zaufać.
Miała swoją własną, wielką rodzinę.

Brak komentarzy :

Prześlij komentarz

Obserwatorzy

Made by Schizma