16 gru 2012

Rozdział dwudziesty


      Dziewczyna wzięła głęboki wdech, przekraczając próg budynku, który niegdyś nazywała swoim domem. Teraz stał opuszczony wśród wielu innych, pięknych posiadłości, z niewykoszonym trawnikiem i zakurzonymi oknami, w których już od przeszło miesiąca nie paliło się światło.
Zamknęła za sobą drzwi na klucz i ruszyła schodami na górę, starając się nie patrzeć dookoła, by nie dostrzec żadnego przedmiotu, który mógłby przywołać niemiłe wspomnienia.
Weszła do swojego pokoju i szybko podeszła do biurka, wyciągając gwałtownie szufladę, w której chowała swoje kieszonkowe. Wyjęła z niej kilka banknotów o sporej wartości i prędko zbiegła po schodach, opuszczając dom, by nie musieć przebywać w nim ani chwili dłużej.
Dokąd iść? Co robić? Jak dalej żyć, by móc powrócić do zwyczajnej, ziemskiej rutyny, a przy tym poradzić sobie, będąc tylko zagubioną, osieroconą nastolatką?
... W sumie nie była do końca osierocona. W świetle prawa miała ojca, który teraz sprawował nad nią pełną opiekę, jednak nie miała bladego pojęcia, gdzie mógł się teraz znajdować. Nie miała ochoty do niego wracać, jednak uznała, że nie ma innego wyjścia - za bardzo bała się samodzielnego życia w tym wielkim świecie. Postanowiła przyłączyć się do Shinsei, lecz jedynie w charakterze obserwatora - nigdy w życiu nie zwróciłaby się przeciwko Gotei 13, którzy tak bardzo jej pomogli, pozwalając jej znaleźć swoje miejsce, w którym, niestety, nie została zbyt długo.
Nie mogła jednak dalej dręczyć Byakuyi, który najwyraźniej miał jej dosyć, dla którego była tylko zbędnym ciężarem.
Ucieczka była w zasadzie nieprzemyślanym ruchem, jednak teraz nie miała zamiaru się cofać - postanowiła, podjęła pierwszą samodzielną decyzję w swoim życiu i musiała liczyć się z jej konsekwencjami. Takie właśnie były jej odczucia.
Tylko jak miała znaleźć ojca? Nie miał stałego miejsca pracy, nigdy nie interesowało ją to, gdzie mieszka, a sama też nie wiedziała, w które miejsce się udać, tak, by ten mógł ją odnaleźć. W końcu nie był jasnowidzem, nie mógł przewidzieć tego, gdzie jego córka postanowi się udać. Prawdopodobnie nie miał nawet pojęcia o tym, że Mai uciekła od Shinigami, których Akane tak bardzo nienawidził.
W tej chwili w jej głowie zaświtała kolejna myśl - dlaczego ta... tfu, ojciec, żywił do Strażników Śmierci tak wielką odrazę? W czym zawiniło mu Seiretei, że postanowił zwrócić się przeciwko nim?
Za dużo pytań i zero odpowiedzi. "Kiedy go znajdę, sama o to zapytam" postanowiła dziewczyna w duchu, stojąc na przystanku autobusowym. Pomimo tego, że była noc, niektóre linie wciąż kursowały, i właśnie przedstawiciel jednej z nich zatrzymał się na przystanku, a blondynka podała kierowcy bilet i usadowiła się wygodnie w fotelu, jadąc na obrzeża Tokio, tam, gdzie jej ojciec kiedyś wynajmował mieszkanie. Być może wciąż tam mieszkał.
Wyjęła z kieszeni telefon i nie zważając na to, że jest godzina 2 w nocy, wykręciła numer do Ryu Akane i przyłożyła aparat do ucha.
Niestety, najwidoczniej jej ojciec albo wyłączył telefon, albo znajdował się poza zasięgiem, gdyż zamiast sygnału usłyszała denerwująco przymilny głos damskiego automatu, który przekazał jej przykrą informację i poprosił, by spróbowała zadzwonić później.
- Kuso - mruknęła do siebie dziewczyna i siłą woli powstrzymała się od wyrzucenia komórki przez okno.



      Brunet odziany od stóp do głów w nieskazitelną biel siedział na zimnym, kamiennym tronie, zakładając nogę na nogę i opierając podbródek na dłoni, uśmiechał się do siebie z lekkim rozbawieniem, obserwując spokojny, nieruchomy, pustynny krajobraz Hueco Mundo nieobecnym wzrokiem. Jego myśli błądziły teraz wokół porywczej, młodej dziewczyny, którą miał okazję poznać podczas ostatniego pobytu w świecie żywych.
Pierwszy raz usłyszał o niej, gdy się urodziła, lecz persona ta nie była obiektem jego zainteresowania przez następnych kilkanaście lat. Dopiero, gdy Grimmjow bez jego wiedzy poszedł na Ziemię w poszukiwaniu krwawej rozrywki, otrzymał od Sexty informację o tym, że wraz z Kapitanem Kuchiki jest owa dziewczyna, wysłał na zwiady swego najbardziej zaufanego Espadę, Ulquiorrę, by zebrał nieco więcej informacji na temat powodu, dla którego Akane przebywa z Shinigami. Jednak to mu nie wystarczyło - zaciekawiony mężczyzna, nie mając zbyt wiele zajęć, wybrał się do świata żywych osobiście, by poznać tę dziewczynę i dowiedzieć się, w jak dużym stopniu przypomina swoich rodziców. Spodziewał się tego, że przyjdzie mu stanąć w szranki z przywódcą klanu Kuchiki i tak też się stało - Aizen potraktował to po prostu jako uprzątnięcie ze swej drogi jednej, znaczącej części siły militarnej Gotei, która mogłaby w jakikolwiek sposób uprzykrzyć mu życie. Zaskoczyła go za to postawa dziewczyny - nieustraszona nastolatka była gotowa stanąć do walki w obronie swojego, o, ironio, protektora. Zaimponowała mu tym - wykazała się nieprzeciętną jak na człowieka odwagą, widząc potęgę pana Las Noches i mimo to wciąż chcąc go zaatakować.
Aż w końcu zjawił się strażnik Karakury, chłopak, który był prawdziwym obiektem zainteresowania i obserwacji Sosuke, Kurosaki Ichigo. I już w tym momencie Aizen postanowił się wycofać - nie ze strachu, po prostu dalszy obrót wydarzeń mógł doprowadzić do tego, że brunet gotów byłby zlikwidować całą trójkę, a na to nie miał ochoty. W zasadzie sam nie był w stanie określić, dlaczego, po prostu czuł, że niezbyt wpasowałoby się to w jego dalsze plany. Skoro miał takie odczucia, to znaczy, że tak miało być, koniec i kropka. Być może to Hougyoku podpowiadało mu, jak powinien zachować się w obliczu konkretnych sytuacji...
Jego uśmiech poszerzył się nieznacznie, gdy lewą dłonią dotknął swojego torsu.



      Mai wysiadła z autobusu i rozglądnęła się wokoło - stała pośrodku jakiegoś wygwizdowa, w którym nie była obyta nawet w najmniejszym stopniu. Spojrzała na karteczkę, na której zapisała adres mieszkania, a potem przeniosła wzrok na tabliczkę z nazwą ulicy, na której się znajdowała - nie zdziwiło ją zbytnio to, iż nazwy się nie pokrywały. Wzdłuż ulicy ciągnął się szereg klockowatych, brązowoszarych budynków biurowych poprzecinanych uliczkami i ślepymi zaułkami, po których krążyły bezpańskie koty zaglądające do każdego napotkanego śmietnika w poszukiwaniu jedzenia.
Niemądrym było z jej strony zapuszczać się samotnie w taką dzielnicę w środku nocy, jednak teraz wiedziała, że umie się bronić i była w stanie użyć swoich mocy chociażby na tyle, by zranić i odstraszyć napastnika.
Poczuła, jak szynszyl wierci się w kieszeni jej kurtki, domagając się wyjścia, dlatego rozpięła całkowicie zamek, a gryzoń wyskoczył na chodnik, patrząc na nią z wyrzutem.
- No co? Chciałam tylko, żeby ci było ciepło...
Skręciła w mało uczęszczaną uliczkę, którą przecinał niewielki plac z zapleczem sklepu muzycznego. Stwierdziła, że jest w okolicy, którą mniej więcej zna i postanowiła kierować się intuicją, by dojść do którejś z głównych ulic tego totalnego zadupia. Szynszyl dreptał za nią posłusznie, przy okazji zbierając z ziemi resztki orzeszków, które prawdopodobnie porzucił  tam ktoś konsumujący przekąskę. Szarooka przypomniała sobie nagle, jak ojciec chwalił telefon, który dostała od niego na urodziny, twierdząc, że jest to wytwór najnowocześniejszej technologii i ma mnóstwo dodatków, które wydawały jej się wtedy zupełnie zbędne.
- GPS, sieroto! - syknęła do siebie i pacnęła się otwartą dłonią w czoło, wyjmując telefon. Ledwo zdążyła połączyć się z internetem, poczuła, jak ktoś chwyta ją za ramię, wykręca je do tyłu i powala ją na ziemię.
- Co, do cholery?! - krzyknęła zaskoczona i przestraszona równocześnie, wijąc się na betonie i próbując uwolnić się z uścisku. Poczuła, że ktoś odwraca ją na plecy i ujrzała twarz napastnika.
Była pewna, że skądś znała tego człowieka - charakterystyczna twarz, rozwichrzone pasma kasztanowych włosów opadających na twarz i wąskie, kształtne oczy jarzące się srebrzystym blaskiem w świetle księżyca.
Twarz wykrzywiona była w nieco obłędnym grymasie przypominającym uśmiech obłąkanego sadomasochisty.
- Wreszcie cię dopadłem - odezwał się głębokim, rozbawionym głosem, jak gdyby właśnie oglądał komediowy talk-show w telewizji. Przy tym patrzył na nią jak na wyjątkowo apetyczną przekąskę, albo jak na...
"Wow" pomyślała zaskoczona. "Pierwszy raz w życiu spotkałam pedofila".
Stoicki spokój i beztroskość jej myśli rozdrażniły ją. Super, właśnie wpadła w łapy jakiegoś obłąkańca, a ona to traktuje jak wycieczkę krajoznawczą! Ta sytuacja wydawała jej się prawie komiczna, gdyby nie fakt, że to ona była tu przyszłą ofiarą.
- Kim ty jesteś? - zapytała cicho, obawiając się, że każda wypowiedź mogłaby rozdrażnić tego świra.
- Satsuga Hajime - przedstawił się mężczyzna, nie odrywając od niej wzroku. - Cieszę się, że w końcu mogę porozmawiać z tobą w cztery oczy, Akane Mai.
- Czy my się znamy? - kontynuowała niepewnie, zastanawiając się, o co może chodzić temu dziwakowi i skąd on zna jej imię. Może to jakiś prześladowca? Wyglądał na niezbyt dyskretną osobę, więc jakim cudem mogłaby nie zauważyć, że ją śledzi?
Szatyn zaśmiał się głośno, wciąż siedząc na niej okrakiem i trzymając ją za gardło.
- Nie znasz mnie, Mai. A ja bardzo chciałem cię poznać. Nawet nie wiesz, jak bardzo - przybliżył nieco do niej twarz.
Blondynka nie miała zamiaru go atakować - jeszcze nie.
- Dlaczego chciałeś mnie poznać?
Hajime pogładził jej policzek.
- Bo jesteś słodka.
- Aha. - skwitowała to Akane, utwierdzając się w przekonaniu, że napastnik ma nie po kolei pod sufitem. - Skoro chciałeś mnie poznać, to uważam, że powinieneś przestać mnie trzymać... I zejść ze mnie. Może pogadamy po ludzku? Chcesz, to mogę dać ci swój autograf, jak masz aparat to strzelimy sobie fot--
Umilkła, widząc, że mężczyzna przystawia nóż do jej twarzy.
- Chcesz zrobić ze mnie idiotę? - warknął, zaciskając palce na jej szyi. - Naiwna szmato. Jesteśmy rodzeństwem.
- ... Och - Mai wcale nie wyglądała na zbytnio zdziwioną tym faktem. Sama nie wiedziała, dlaczego. Chyba po prostu dlatego, że w życiu spotykały ją już dziwniejsze rzeczy. Na przykład latający Arrancar o niebieskich włosach czy miecz rozpraszający się na miliard różowych płatków.
- "Och"? Tyle masz do powiedzenia? - Satsuga był coraz bardziej rozdrażniony. - Naprawdę jesteś tak głupia, jak nasza matka.
W tej chwili przekroczył granicę. Nie zważając na nóż w jego dłoni, dziewczyna wyszarpnęła się z uścisku i uderzyła go pięścią w twarz, podnosząc się do pozycji siedzącej.
- Nie waż się tak o niej mówić! - krzyknęła wściekła, a na kostkach w ręce wykwitły sińce. - Gówno mnie obchodzi, kim jesteś, jeśli jeszcze raz powiesz coś takiego o mamie, to pożałujesz tego, że cię poznałam!
Hajime przyłożył dłoń do policzka i po chwili zaśmiał się.
- Czyli jednak potrafisz coś poza gadaniem... - wstał i wyprostował się. - Wiedziałem, że będziesz szukać swojego ojca, Mai.
- "Swojego"? To znaczy, że Ryu to nie twój ojciec?
- Ten głupi staruch? O Boże, wstydziłbym się takiego ojca - szatyn ponownie się roześmiał i jednym susem doskoczył do niej, przyciskając ją do ściany budynku. - Szkoda, że rodzice nie nauczyli cię, że braciszka się nie bije!
- Szkoda, że twój stary nie nauczył cię, że siostry nie traktuje się jak worka ziemniaków... - wysyczała Akane, nie mogąc złapać oddechu, gdyż silna dłoń znów ściskała jej gardło. - Nie dziwota, że mama go olała...
- Ty dziwko - warknął rozeźlony Satsuga. - Skoro już jesteś taką szmatą, to powinnaś wyglądać trochę bardziej jak szmata! - to mówiąc, chwycił dół jej bluzki i wydarł z niej spory kawał materiału. Chwilę później jego nadgarstek pokrył cienki pasek cienia, który naparł na kość i złamał ją.
Hajime zawył z bólu, cofnął się i chwycił za rękę, a Akane szybko podbiegła do noża leżącego na betonie, chwyciła go i stanęła w pozycji ataku.
- Wybacz, ale wygląda na to, że bycie świrem nie wystarcza do dominacji - wykrzywiła usta w złośliwym uśmiechu.
- Ach tak...? - warknął mężczyzna. Z jego rękawa wypełzł sporej wielkości wąż, który z oszałamiającą prędkością ruszył na dziewczynę, wpełzł po jej nodze i oplótł ją, uniemożliwiając jakikolwiek ruch. Sztylet wypadł jej z ręki, a ona sama z trudem utrzymała równowagę.  Krzyknęła z bólu, gdy wąż napiął cielsko i naparł na jej rękę, która dwa dni temu została wyciągnięta z gipsu.
- I jak ci się to podoba, co?! - wrzasnął Hajime, a jego ciałem wstrząsnął niepohamowany śmiech. - TO jest prawdziwa potęga, nie ta żałosna namiastka cienia! Myślałaś, że tylko ty masz takie zdolności? Widać za wysoko się mierzyłaś, siostrzyczko!
Zaczął iść w jej stronę, a ona była już teraz naprawdę przerażona. Nie mogła się ruszyć, cholernie bolała ją ręka, a jej obłąkany brat najwyraźniej miał ochotę ją potorturować. Zaczęła myśleć gorączkowo, szukając wyjścia z tej beznadziejnej sytuacji, lecz zanim zdążyła cokolwiek wymyślić, przed jej oczami przemknęła czarna smuga, która uderzyła w Satsugę z impetem i odrzuciła go do tyłu, tak, że uderzył w metalowe drzwi garażu z głuchym hukiem.
Oplatający ją wąż zniknął, a ona osunęła się na kolana, czując, jak bolą ją wszystkie mięśnie. Zaczęła się rozglądać, szukając swojego wybawcy, jednak jedynym, co mogła dojrzeć w ciemności, było przeplatane bielą shihakusho.
- Nie wiesz, z kim zadarłeś, głupi sukinsynu.
Od razu rozpoznała ten głos.
- D-Daisuke? - zawołała zszokowana. Spodziewała się każdego, tylko nie JEGO.
Shinigami użył shunpo i pojawił się tuż obok niej, szczerząc się w wesołym uśmiechu.
- Miło, że mój brat wciąż nie przyćmił pamięci o mnie, ślicznotko - powiedział dziarsko i przyklęknął przy niej. - Jaki mamy bilans strat?
- Jedna ręka, która najprawdopodobniej znowu jest złamana - skrzywiła się Mai, wskazując na lewe ramię.
- "Znowu"? - spytał zdziwiony Kuchiki.
- Tak. Spotkałam Aizena. Długa historia.
Arystokrata wytrzeszczył oczy, jednak nie odezwał się ani słowem, gdyż jego przeciwnik podniósł się na równe nogi  i wrzasnął:
- Kusottare! Zabiję cię! Zobaczysz, zatłukę cię na śmierć!
Nim czarnowłosy zdążył się odgryźć, ten rozpłynął się w powietrzu.
- Ciężki przypadek - stwierdził Daisuke. - Nawet mój brat nie jest takim sukinkotem. Współczuję. Taki to powinien się trafić Rukii.
- Nie bądź złośliwy - zaśmiała się niemrawo Akane.
- Mai? - odezwał się niepewnie trzeci głos. Dwójka odwróciła się w stronę, z którego dochodził - z uliczki wyłoniła się postać kapitana 6. dywizji.
- Słuchaj - zaczął młodszy Kuchiki uszczypliwym tonem. - To, że Kurosaki zawsze się spóźnia, to nie znaczy, że to jest cool...
- Byakuya... - przerwała mu dziewczyna.
Przywódca klanu prędkim krokiem podszedł do niej, uklęknął i przyciągnął ją do siebie, uważając, by nie urazić jej złamanej ręki.
- Przepraszam - powiedział cicho. - Znów cię nie ochroniłem.
- Nie bądź śmieszny - mruknęła szarooka. - Zostałam zaatakowana przez własną głupotę.
- Chcę, żebyś została w moim życiu - wyznał głosem nieznoszącym sprzeciwu. - I nie waż się kiedykolwiek myśleć inaczej.
- Normalnie jak tatuś z córcią - wtrącił Daisuke. - Rozczulające!
- Zamilcz - uciszył go kapitan.
- A gdzie "dziękuję"?
- Dziękuję - odparła mu ze szczerą wdzięcznością Akane.
- Nie ty! - żachnął się młodszy z braci. - To jego robotę wykonałem. On powinien mi dziękować.
- Mogę w nagrodę pozostawić cię przy życiu przez kolejny tydzień - oznajmił mu chłodno szlachcic.
- Umowa stoi - odpowiedział szybko błękitnooki, udając zlęknionego.
Mai roześmiała się głośno.



      - Mai-san! - zawołała Emi, a łzy ciekły po jej policzkach. - Mai-san, kto ci to zrobił?! - patrzyła na poobijaną dziewczynę jak na wygłodzoną sierotę z afrykańskiej wioski. Ta tylko uśmiechnęła się przepraszająco i wyjąkała:
- Aaa... Mała utarczka z rodziną...
Służąca spojrzała pytająco na Daisuke, a ten tylko poczochrał jej włosy, mówiąc:
- No już, już, nie interesuj się tak, ważne, że żyje, nie? - przy czym mrugnął do nich zawadiacko.
- H-Hai! Gomennasai! - skłoniła się spłoszona rudowłosa. - Nie powinnam była o to pytać...
Mężczyzna westchnął ciężko.
- Kiedy ty przestaniesz się tak stresować, co...?
- Stokrotne gomennasai! P-pójdę zrobić kolację... - Emi prędko opuściła taras, biegnąc najprawdopodobniej w stronę kuchni, a Daisuke przysiadł się koło dziewczyny i zadarł głowę do góry.
Tej nocy niebo było zachmurzone, pozwalając, by tylko kilka gwiazd przebiło się przez ciemne obłoki, lecz pomimo tego lekki wiaterek był ciepły, a temperatura niedokuczliwa. Trawa kołysała się delikatnie, wszystko było ciche i spokojne, tylko czasami odzywało się wycie wilków z lasu w oddali lub pohukiwanie sów chowających się w drzewach ogrodów na terenie posiadłości.
- Piękną mamy dziś noc, nie? Aż nie chce się zasypiać - rzekł czarnowłosy, przymykając błogo oczy.
- Albo to po prostu nadmiar wrażeń nie pozwala nam spać - odparła mu Akane, dmuchając do kubka z herbatą, by nieco ostudzić płyn. Miała na sobie ciemne kimono we wzory gałęzi śliwy, a na ramiona narzucone pastelowe haori. - Nie wiem, co tak wszyscy ostatnio uwzięli się na moje życie...
- Nie przejmuj się tym. Obiecuję, że od tej pory będziesz już stuprocentowo bezpieczna. W Soul Society nic ci nie zagraża.
- Oby... - mruknęła dziewczyna, patrząc, jak jej malutki szynszyl skacze po soczyściezielonej trawie, zrywając co apetyczniejsze źdźbła.
Błękitnooki spojrzał jej w oczy, a jego twarz miała poważny, niemal patetyczny wyraz.
- Coś się stało?... - wymamrotała speszona tym blondynka, uciekając gdzieś przed przenikliwym wzrokiem.
- Tak - odpowiedział jej wolno. - Chyba się zakochałem.
Wzdrygnęła się i spojrzała na niego, chcąc coś powiedzieć, jednak ten zamknął jej usta delikatnym pocałunkiem.

Brak komentarzy :

Prześlij komentarz

Obserwatorzy

Made by Schizma