16 gru 2012

Rozdział osiemnasty


Byakuya-sama...
Byakuya-sama!
Obudź się...
Byakuya-sama...
Nie wolno ci umrzeć. Jeszcze nie teraz.
Ta dziewczynka...
... Ona cię potrzebuje.


Otworzył oczy i zamrugał kilka razy, by wyostrzyć widok, który zastał tuż po przebudzeniu.
- Hisana... - poruszył bezgłośnie ustami. Dopiero teraz zdał sobie sprawę, że oddychanie sprawia mu niewielkie, ale jednak, kłopoty, a klatkę piersiową co jakiś czas przeszywał nagły, ostry ból.
Przeżył... A był pewny, że to już koniec. Nie, pomyślał, gdybym umarł, czułbym się lekko i beztrosko... Rzeczywistość jest zbyt okrutna na takie odczucia.
Wzdrygnął się, gdy ktoś zakaszlał tuż przy nim. Przekręcił lekko głowę - na samym skraju niewielkiego łóżka spała skulona blondwłosa dziewczyna. Miała na sobie dresową piżamę, jej czoło owinięte było grubo bandażem, przez cały policzek ciągnęła się niewygojona rana cięta, prawa ręka była w gipsie, a marszczenia na koszulce świadczyły o tym, iż jej tułów również pokrywała spora ilość opatrunków. Pozycja, w jakiej leżała, dobitnie świadczyła o tym, że wcześniej czuwała przy jego łóżku, prawdopodobnie czekając, aż się przebudzi.
Patrząc na jej poranione ciało, do jego świadomości powoli docierały wspomnienia ostatnich chwil przed utratą przytomności. Tak, wybuch odrzucił ją do tyłu, uderzyła w maskę samochodu, rozbiła się szyba...
Jak kubeł lodowatej wody spłynęło na niego nieogarnięte poczucie winy. To on jej nie ochronił. Dopuścił do tego, żeby stała jej się krzywda, tylko przez to, że poniosły go nerwy... Widok każdej, nawet najmniejszej rany na jej skórze kłuł go nieznośnie, jakby patrzył na swoje własne grzechy i słabości.
Teraz nie docierało do niego to, że Aizen był tym, który ją skrzywdził - widział w tym tylko i wyłącznie swoją winę, którą tak bardzo pragnął wymazać.
Ale nie mógł nic zrobić. Nie mógł cofnąć czasu. Mógł tylko patrzeć.
Drzwi do pokoju uchyliły się lekko, a po dywanie zaczął snuć się snop światła lampy. Przez szparę wyjrzała twarz mężczyzny, na którego głowie leżał biało-zielony kapelusz.
- Kuchiki-san! - uśmiechnął się szelmowsko. - Jak się czujesz?
- Urahara... - wydukał lekko zaskoczony czarnowłosy. - Gdzie my jesteśmy?
- Na "zapleczu" mojego skromnego sklepu - Kisuke mrugnął porozumiewawczo i wsunął się do środka, zasłaniając twarz wachlarzem w kolorze trawy. - Ale powracając do mojego pytania - jak się czujesz?
- ... Dobrze.
- To wspaniale! Orihime-san i Tessai-san odwalili kawał naprawdę dobrej roboty! - Urahara usiadł na krześle przy łóżku i zwinął wachlarz, a jego twarz przybrała poważny wyraz. - Zaraz po tym, jak Aizen przebił cię mieczem, Mai-san go zaatakowała.
- Pardon, co zrobiła?
- Zaatakowała...
Kuchiki zaniemówił.
- Rzuciła się na niego?
- Cóż... - blondyn poprawił zsuwający się na czoło kapelusz. - Najpierw, prawdopodobnie zupełnie nieświadomie, uderzyła w niego ciemną kulą czegoś w rodzaju skondensowanej energii, a zaraz po tym... wzięła Senbonzakurę i próbowała go... hmm, pociąć.
Ciemnooki niedowierzał temu, co właśnie usłyszał.
- I co stało się dalej?... - wydusił z siebie, a klatkę piersiową po raz kolejny przeciął nieznośny ból.
- W tej samej chwili przybył Kurosaki-san i odciągnął ją od Aizena, a później sam zaczął z nim walczyć. Aizen tylko rozciął mu ramię i wrócił do Hueco Mundo.
- Chyba będę musiał mu później podziękować... - westchnął ciężko kapitan i podniósł się do pozycji siedzącej.
- Nie ma takiej potrzeby - zachichotał sklepikarz. - Mai-san już cię wyręczyła. W bardzo efektowny sposób przywaliła mu w twarz.
- Za co znowu?
- Była wściekła, że Kurosaki-san, zamiast ci pomóc, zajął się Aizenem. Liczyła na to, że udzieli ci pierwszej pomocy, podczas gdy ona patrzyła w oczy śmierci. I tak bardzo dzielnie to zniosła - mało który człowiek wytrzymałby tak spore obrażenia bez zwijania się z bólu. Chyba zaimponowałeś jej swoją samokontrolą, Kuchiki-san, na tyle, że zaczęła brać z ciebie przykład.
- Głupia... - mruknął Byakuya, spoglądając na Akane ukradkiem. - Czasem po prostu nie rozumiem jej postępowania.
- Och, Kuchiki-san, tak ci się tylko wydaje! - oczy Urahary na powrót błyskały ognikami optymizmu. - Wbrew pozorom jesteście bardzo podobni. Jestem pewien, że na jej miejscu zrobiłbyś to samo.
Szlachcic zacisnął dłonie na kołdrze i zmarszczył brwi, wbijając wzrok w materiał.
Brązowooki patrzył na niego przez chwilę, najwyraźniej będąc lekko zamyślonym, aż w końcu zapytał wolno:
- Coś cię dręczy, Kuchiki-san?
- Nie - odparł chłodno mężczyzna.
- Rozumiem, że nie masz o mnie zbyt dużego mniemania, ale-
- Wiem. ...Wiem, że to nie ty jesteś zdrajcą, Urahara. Zrozumiałem to już jakiś czas temu.
- W takim bądź razie może będę w stanie jakoś pomóc?
- Odnośnie czego?
- Odnośnie tego, jak się czujesz, Kuchiki-san.
- Powiedziałem, że czuję się dobrze.
Blondyn wywrócił oczami i uśmiechnął się niemrawo.
- Nie byłby ze mnie najlepszy psycholog - westchnął. - Mam nieco mało cierpliwości do osób tej samej płci. Dobrze wiesz, że mówiłem o twojej psychice. Wiem, że i tak mnie nie posłuchasz, Kuchiki-san, ale to Aizen jest winny jej ranom, nie ty. To z jego winy jest teraz w takim, a nie innym stanie. Mai-san nie ma do ciebie żalu.
- Tego akurat jestem pewien.
- Ona również czuje się winna, tak samo, jak ty. Słyszałem, jak mówiła do ciebie, przepraszając.
- Nie ma mnie za co przepraszać - warknął poirytowany Byakuya. - Może oprócz tego, że głupia wariatka rzuciła się na Aizena z moim zanpakuto. Żyje, to najważniejsze. Jakby nie wróciła do Seiretei w całości, to Głównodowodzący urwałby mi głowę.
- Widać, że bardzo przywiązałeś się do Mai-san, Kuchiki-san. To chyba twoja bratnia dusza.
Byakuya nie odpowiedział, wsłuchując się w wolny, spokojny oddech śpiącej dziewczyny.



Wysoki szatyn obserwował niewielki budynek z bezpiecznej odległości, patrząc na cienie przemykające za zasłoniętymi oknami i co chwila pociągając dym z żarzącego się w jego dłoni papierosa. Po kilku minutach rzucił go na ziemię i przydeptał, po czym odezwał się:
- Czego chcesz?
Z cienia wąskiej alejki wyłonił się blondwłosy gość, a jego bursztynowe oczy połyskiwały w mętnym świetle latarni niczym pierwszy promień wschodzącego słońca.
- Mógłbym zapytać cię o to samo - odparł zimnym jak stal głosem Ryu. - Trzymaj się od niej z daleka. Wydaje mi się, że Suzushii już z tobą na ten temat rozmawiała.
- Tak, zamieniliśmy kilka słów - szatyn zachichotał drwiąco i oparł się o ścianę szaroburej kamienicy. - Sobakasu-chan może i jest przekonująca, ale tylko względem zwykłych śmiertelników. Mnie niespecjalnie ruszył jej grobowy monolog.
- Nawet jeśli ja ci nie przywalę, to ten Shinigami z tobą skończy w momencie, gdy cię zobaczy - Akane przeczesał dłonią włosy i zerknął w kierunku sklepiku Urahary.
Szatyn prychnął z dezaprobatą, a jego stalowoszare oczy rozbłysły gniewnie.
- Bierzesz stronę Shinigami? Czy mogłeś upaść jeszcze niżej, staruszku?
Ryu podszedł do niego szybko, chwycił go za kołnierz i pchnął go na ścianę budynku, a jego plecy z głuchym łoskotem uderzyły o betonową płytę.
- Lepiej mnie posłuchaj, bo to twoje ostatnie ostrzeżenie - fuknął emanujący furią Shinsei, przybliżając swoją twarz do twarzy szatyna. - Odezwij się do Mai słowem, a utnę ci język. Dotknij jej, a urwę ci rękę. Chyba już wiesz, co mam zamiar wymienić w następnej kolejności?
Wydawało się, że mężczyzna nieco się przestraszył, bo spoglądał na Ryu w osłupieniu, a kpiący uśmiech został zastąpiony przez wyraz zaskoczenia.
Blondyn puścił go i zamaszystym krokiem odszedł w stronę głównej ulicy, a po chwili rozpłynął się w powietrzu.
Szarooki zmrużył lekko powieki i wycedził cichym głosem:
- Jeszcze tego pożałujesz...



Kaoru w skupieniu przyglądał się biegającym po boisku piłkarzon, śledząc każdy, nawet najmniejszy ich ruch i analizując jego ewentualne konsekwencje. Obok niego siedziało na kanapie jeszcze dwóch innych mężczyzn, którzy nieustannie wydzierali się na graczy i sypali przekleństwami za każdym razem, gdy wroga drużyna przejmowała piłkę. Shizu przysiadła na oparciu kanapy i westchnęła lekko.
- Ile jeszcze macie zamiar oglądać tą idiotyczną grę?
- Stul pysk! - warknął facet o miedzianych włosach i twarzy pooranej bliznami wojennymi. - My tu walczymy na śmierć i życie, a ty nam głowę zawracasz!
- Chyba się zapędziłeś! - żachnął się Kaoru, prostując się. Długie, ciemne kosmyki opadły mu niesfornie na czoło. - Z szacunkiem do kobiety, proszę!
- ... Sumimasen - mruknął pokornie mężczyzna i z powrotem całą swą uwagę poświęcił grze.
- Widzisz, Shizu-chan, tutaj stawką jest nasz honor! Każdy szanujący się facet musi oglądać mecz swojej reprezentacji w piłce nożnej! - odparł rozemocjonowany chłopak, a jego i tak już rozczochrane, krucze włosy były teraz jeszcze bardziej rozwichrzone, kocie oczy błądziły po całym ekranie plazmowego telewizora, a policzki były rozpalone niczym u radosnego, małego chłopczyka.
- Ryu-sama nie lubi piłki nożnej...
- Ja też nie - dodał Kaoru.
- To czemu tu siedzisz, Kaoru-sama? - spytał zdziwiony chłopak.
- Pomyślałem, że może nauczę się z tej gry czegoś przydatnego, Hitoshi. Na przykład strategii.
- Ej, a słyszeliście już dowcip na temat strategii reprezentacji Polski...
- Tak - ucięła krótko pozostała trójka, nie dając Hitoshi'emu dojść do głosu.
- A no właśnie, gdzie jest Ryu? - Kaoru zwrócił się do kobiety z zaciekawieniem.
- Nie mam pojęcia - przyznała szczerze czarnowłosa. - Szukałam go w całej posiadłości, ale nic z tego. Być może wybrał się na spacer.
- I nic mi nie powiedział? To do niego niepodobne.
- Może nie chciał ci przeszkadzać, Kaoru-sama...
- Jest w Karakurze - wytłumaczył spokojny głos, a po chwili po pokoju rozniósł się odór dymu papierosowego.
- Suzushii, ile razy mówiłem ci, że masz nie palić w środku?! - jęknął zrozpaczony dowódca. - Nienawidzę papierosów!
- Kaoru-sama, jesteś jedyną świętą dziewicą wśród nas, przykro mi, ale jesteś przegłosowany - dziewczyna o włosach białych jak śnieg podeszła do nich wolnym, luźnym krokiem.
- Nie jesteś świętą dziewicą, po prostu nie lubię używek...
- Kaoru-sama, na pewno jesteś dziewicą! - zaśmiał się Hitoshi, wykładając nogi na ławę i rozkładając się wygodnie. - Jeszcze nigdy nie widzieliśmy, żebyś chociaż dotknął jakiejś dziewczyny!
Mężczyzna złapał Shizu za nadgarstek i mruknął:
- Zaspokoiłem twoją ciekawość?
Widząc, jak niechętnie to zrobił i jak rumieniec oblał jego policzki, Shizu wybuchnęła głośnym śmiechem, a wraz z nią cała reszta.
- Więc? Co Ryu-sama robi w Karakurze, Kugatsu? - zapytała, gdy już się uspokoili.
- Pewnie napada na Hajime - odparła beztrosko Suzushii.
- Na kogo?
Kaoru rzucił białowłosej ostrzegawcze spojrzenie.
- Gruba ryba. Jest mu winny pieniądze - skłamała bez zająknięcia Kugatsu.
Długowłosy szatyn uśmiechnął się promiennie.
- On i te jego interesy. Chyba ktoś właśnie strzelił gola.
Rudy i Hitoshi błyskawicznie przerzucili wzrok na telewizor. Ich gardła rozdarł jęk rozpaczy.

Brak komentarzy :

Prześlij komentarz

Obserwatorzy

Made by Schizma