16 gru 2012

Rozdział dwudziesty pierwszy


  Dziewczyna przewróciła się na łóżku niespokojnie, łkając cicho, choć po jej policzku nie spłynęła ani jedna łza.
Ściany spływały krwią. Niezliczone ilości sznurów zakończonych węzłami zwisały z sufitu. Kołysały się w takt morderczej pieśni złożonej z wrzasków, lamentów i śmiechów, przy akompaniamencie dźwięków rozcinania skóry i wnętrzności, kopania i bicia.
Zaczęła oddychać coraz szybciej, a jej serce łomotało w reakcji na przerażenie.
Czerń i czerwień zlewały się w szaleńczym tańcu śmierci. Wszystko umierało. Nie było ucieczki, nie było ratunku. Na dworze rozpętała się wichura, wycie wiatru przyłączyło się do pieśni umierających.
Krwawy deszcz lunął z nieba.
Krzyknęła i zerwała się z łóżka, zlana potem, łapczywie chwytając płytkie oddechy. Przed jej oczami wciąż jeszcze migały obrazy koszmaru, a w uszach szumiał deszcz.
Gdy nieco się uspokoiła, stwierdziła, że szum wcale nie był pozostałością przykrej mary, a rzeczywistością - gdy uchyliła lekko drzwi na taras, okazało się, że na polu panuje prawdziwa ulewa. Wiatr targał drzewami w ogrodzie, gnąc niemiłosiernie gałęzie. Zimny, orzeźwiający powiew wdarł się do sypialni. Mai dostała gęsiej skórki, szybko więc zamknęła drzwi i wróciła do łóżka pospiesznym krokiem. Jej ciało i umysł wciąż były bardzo niespokojne, nie mogąc wyprzeć z pamięci okropnych wrażeń, których dostarczyła im podświadomość.
Dziewczyna skuliła się pod kołdrą, próbując pomyśleć o czymś przyjemnym. Ach tak, Daisuke wyznał jej miłość. Na tę myśl coś przewróciło się jej w żołądku. Pomimo tego, że była bardzo, ale to bardzo szczęśliwa, coś nie pozwalało jej podejść do tego z typową euforią i szczęściem nastolatki przeżywającej pierwsze miłosne uniesienia.
Z całą pewnością czuła coś do Daisuke - był przystojny, pełen sympatii i optymizmu, zawsze energiczny i wesoły, a jego oczy przywodziły jej na myśl niebo, cudowne przestworza, beztroskie i wolne. W uczuciu tym jednak było też coś dziwnego, coś... obcego. Jakby mężczyzna był częścią czegoś nieuchwytnego, czegoś, co rysowało się daleko przed nią, a czego Daisuke był bliską namiastką.
Akane zmarszczyła brwi z niepokojem. Miała wrażenie, że Kuchiki nieco pospieszył się z deklaracjami uczuć. Ale z drugiej strony, bardzo potrzebowała czyjejś bliskości. Czystego uczucia, troski i oddania, choć z tym ostatnim mógłby być mały problem. Daisuke zdawał się być wolnym duchem.
Mai pokręciła głową z pożałowaniem dla samej siebie. Kiedyś zapewne po prostu cieszyłaby się tym, że miała na tyle szczęścia, zwracając czyjąś uwagę. A teraz... Jak gdyby nie miała większych problemów niż rozmyślanie nad istotą swoich emocji!
Tak właśnie powinno być, przemknęło jej przez myśl. To powinien być mój największy problem. To jest, gdybym była zwyczajną, szczęśliwą nastolatką.
W zakamarkach jej myśli wciąż kołatało się wspomnienie snu, niczym uparcie bzycząca mucha, której żadnym sposobem nie dało się odgonić.
Blondynka westchnęła tylko bezradnie, zamykając oczy. Zaśnij, powtarzała w myślach. Zaśnij.
Zaśnij.
Zaśnij...
Za...



    Rano obudziła się z sińcami pod oczami, co nieszczególnie ją dziwiło. W końcu miała ciężką noc. Umyła się, ubrała i postanowiła poszukać Saito. Potrzebowała rozmowy, aby odgonić przykre zmory ze swoich myśli. Postarała się przybrać jak najweselszy uśmiech i ruszyła w wędrówkę po zawikłanych korytarzach posiadłości.
Tak jak podejrzewała, znalazła Saito w kuchni, plączącą się wokół niezadowolonych kucharek i szukającą czegoś, co mogłaby zjeść. Choć nie była mile widziana w tym pomieszczeniu, żadna ze służek nie odważyła się zwrócić jej uwagi.
- Zastanawiam się, czy kiedykolwiek uda mi się zastać cię najedzoną - rzekła ironicznie Mai, krzyżując ręce na piersi. Shinigami odwróciła się gwałtownie w jej stronę, trącając łokciem miskę ze składnikami na ciasto, która, gdyby nie refleks barczystej kucharki, niechybnie zakończyłaby swój żywot na podłodze.
Gdy naczynie było już bezpieczne w ramionach kobiety, ta obrzuciła Yasuragi groźnym wzrokiem.
Oficer, z policzkami wypchanymi czekoladowymi ciastkami, wysepleniła coś przepraszająco i bez cienia zmieszania podeszła do Mai, przełykając pokarm.
- To nie moja wina, że potrzebuję dużo składników odżywczych! - rzekła z wyrzutem. - Ważne, że wciąż zachowuję moją cudną figurę!
Blondynka cofnęła się o krok, zmierzyła ją krytycznym wzrokiem i wymruczała w udawanym zadumaniu:
- No nie wiem, nie wiem...
Saito zrobiła przerażoną minę. Dziewczyna nie mogła powstrzymać rozbawionego uśmiechu.
- Pójdziemy się gdzieś przejść? - zapytała, chcąc choć na godzinę wyrwać się z murów posiadłości. Bardzo lubiła spacerować uliczkami Seiretei i obserwować codzienne, pełne obowiązków życie Bogów Śmierci.
- Pewnie! - odparła entuzjastycznie Yasuragi. Po chwili uśmiechnęła się przebiegle. - Chcesz 'natknąć się' na Daisuke, cooo~?
Shinigami jako pierwsza dowiedziała się o sytuacji, jaka zaszła między jej przyjaciółką a młodym szlachcicem. Oczywiście, jak we wszystkim, zwietrzyła w tym dobry powód do śmiechu. Widząc jednak minę Mai, odchrząknęła zakłopotana i rzekła:
- No to chodźmy...



    Kolejny, zwyczajny dzień tygodnia. Jak to zwykle bywało w Seiretei, spotykało się albo zabieganych, zapracowanych Shinigami, albo darmozjadów popijających sake po kątach. Dziwnym trafem, byli widoczni jak na dłoni dla wszystkich oprócz ich przełożonych. Mai już przyzwyczaiła się do tego, że w Soul Society niektóre rzeczy były naprawdę bardzo dziwne, inne zaś przypominały to, z czym już spotykała się w świecie żywych. Zderzenie dwóch skrajności - pracoholizmu i absolutnego lenistwa - było zarazem deprymującym, jak i zabawnym doświadczeniem. Najpiękniejszą rzeczą, do której Akane nie zdążyła jeszcze do końca przywyknąć, był brak szkoły. Żadna przykra świadomość nie zmuszała jej do zrywania się rano z łóżka, robiła to, co chciała i sama decydowała o tym, w jakim tempie ma płynąć jej dzień. Było to bardzo pomocne, jeżeli czuła się źle i potrzebowała odpoczynku lub po prostu spokoju. Ani razu nie przeszło jej przez myśl, że jest to stan tymczasowy.
Z Saito system Społeczności Dusz również obchodził się wyjątkowo łagodnie - jedynym zadaniem powierzonym jej było dotrzymywanie towarzystwa Mai w miarę możliwości. Codziennie rano śmiała się w duchu ze swoich kolegów, którzy musieli gonić po całej dywizji z raportami i dokumentami wszelkiej maści, z kapitanem dyszącym im w karki, gdy tylko ośmielili się spóźnić z czymkolwiek.
Dziewczyny szły w milczeniu, zmierzając ku sercu Seiretei - wieży Senzaikyu i wzgórza Soukyoku.
Ciszę przerwało pojawienie się Piekielnego Motyla, który przyfrunął do Yasuragi, rozsiewając dookoła migoczący pyłek. Usiadł na jej wyciągniętej dłoni.
- Co się stało? - zapytała natychmiast Mai, ciekawa, jaką wiadomość może przynosić ten nietypowy posłaniec.
Saito nie odpowiadała. Zmarszczyła brwi, wsłuchując się w niesłyszalny dla innych komunikat. Po chwili uniosła brwi w wyrazie wielkiego zdziwienia.
- Ja... Yamamoto-soutaicho ma dla mnie misję - powiedziała z powątpiewaniem, jakby nie wierzyła w sens swoich słów.
- I co w tym takiego zaskakującego? - spytała Mai. Przecież każdy Shinigami miał jakąś misję do wypełnienia w tym czy innym czasie. Co w tym dziwnego?
Saito pokręciła głową, wciąż zaskoczona.
- Nie... nie rozumiesz. Ja nie mogę być przydzielona do TAKIEJ misji. To... to misja w Świecie Żywych.
Akane nie odpowiedziała, nie wiedząc, co ma o tym myśleć. Bez wyraźnej przyczyny, w jej głowie znów pojawiły się krwawe obrazy. Zacisnęła mocno powieki, żeby odgonić przykre mary.
- Słuchaj, Mai... Trafisz do domu? Muszę porozmawiać z Kapitanem Kuchiki i chyba muszę się pospieszyć, zanim otworzą dla mnie tę cholerną bramę - szatynka mówiła bardzo szybko, najwyraźniej była zdenerwowana.
- Tak, jasne... - odparła cicho Mai, patrząc na nią badawczym wzrokiem. Jeżeli w Soul Society czegoś się nauczyła, to tego, że nie powinna się mieszać w cudze sprawy. Oczywiście pod warunkiem, że jest szansa, że sam zainteresowany się o tym dowie.
Saito uśmiechnęła się do niej blado, odwróciła się na pięcie i pobiegła w stronę siedziby 6. dywizji.

Brak komentarzy :

Prześlij komentarz

Obserwatorzy

Made by Schizma