16 gru 2012

Rozdział dwudziesty drugi


Ciężkie, ciemne chmury niczym kotary przysłoniły niebo. Powietrze stawało się coraz gęstsze.
 Byakuya otworzył okno, chcąc wpuścić nieco świeżego powietrza do dusznego gabinetu, jednak bezskutecznie – zdawało mu się, ze smoła wlewa się do jego płuc, uniemożliwiając oddychanie. W duchu prosił o pożądaną burzę, która rozwiałaby przytłaczającą atmosferę i zmyła duchotę zalegającą nad Seiretei niczym ciążące winy.
Spojrzał na dokumenty piętrzące się na blacie za nim. Odnosił wrażenie, że ostatnio praca, którą musi wykonywać, zaczyna się stopniowo pomnażać. Może przez wszystkie te wydarzenia po prostu wolniej pracuje…
Z bólem serca wrócił do biurka, przysunął do siebie stertę papierów i zaczął wodzić wzrokiem po drobnych literach.
Po 2 minutach czytania jednego i tego samego zdania, próbując je zrozumieć, skapitulował z ciężkim westchnieniem. Oparł podbródek na prawej dłoni i zapatrzył się w widok za oknem. Nie przedstawiał on niczego interesującego – kilka drzew przysłaniających budynki. Liście tkwiły w całkowitym bezruchu. Wszystko jakby stanęło w miejscu razem z tą przeklętą duchotą…
Chciał już wrócić do domu. Skończyć pracę, wziąć zimną kąpiel, usiąść na tarasie z kubkiem herbaty i patrzeć, jak deszcz siecze bezlitośnie kwiaty w jego ogrodzie. Prawdopodobnie Mai przyjdzie ponarzekać na to, jak jej się nudziło, kto ją zirytował i co jadła na obiad. Albo po prostu siądzie obok w milczeniu i będą tak trwali w ciszy, bo przecież nie było w tym nic złego.
 Mężczyzna uniósł wzrok w niebo, pogrążając się jeszcze głębiej w rozmyślaniach.
Nie przeszkadzało jej jego milczenie, przynajmniej nie tak bardzo, jak kiedyś. Zauważał w niej coraz więcej zmian, niepokojących zmian. Zmian, które wyprowadzały ją zupełnie z nieświadomego i naiwnego życia, które do tej pory prowadziła. Najgorsza jednak była świadomość, że Mai nie była niczemu winna. Została wciągnięta w coś, z czym nie miała nic wspólnego, cierpiała w wojnie, która nie należała do niej. I, zdawałoby się, gdzieś po drodze gubiła samą siebie. Traciła się po trochu z każdym starciem z brutalną rzeczywistością. Były też i chwile, kiedy nagle stawała się kimś zupełnie innym. Kapitan już wiele razy zastanawiał się, czy powinien powiedzieć komuś o ‘napadach’, których był prawdopodobnie jedynym naocznym świadkiem. Ale komu miałby to powiedzieć? Jej ojcu, który stał po zupełnie przeciwnej stronie frontu? Głównodowodzącemu, który pomimo swej wielkiej mądrości i doświadczenia nie miałby pewnie pojęcia o tym, co się dzieje z dziewczyną? Kazałby zamknąć ją w laboratoriach 12. dywizji, a by wyjść stamtąd żywcem, trzeba było być albo bardzo wytrwałym, albo bardzo mało interesującym obiektem badawczym. Mai, tego był pewien, nie wliczała się ani do jednej, ani drugiej kategorii. A jeżeli ten szaleniec Kurotsuchi coś by jej zrobił… poleciałyby głowy. A przynajmniej jedna.
Nie, nie mógł tak ryzykować.
Już dawno nic ‘obcego’ nie odzywało się w Mai… Cóż, w każdym razie nic takiego, co pragnęłoby się z nim spotkać.
Westchnął, zmrużywszy oczy, oparł się o chłodną ścianę i stał tak w milczeniu, zastanawiając się, czy tylko jego życie jest tak skomplikowane.
Wzdrygnął się, gdy z zamyślenia wyrwało go pukanie do drzwi.
 Możesz to zrobić, Saito. Dasz radę. Nic wielkiego. Jedna mała prośba. Maciupeńka, tyci tyci prośba. Na pewno się zgodzi. Na 100% da się coś z tym zrobić.
Byle szybko, zanim czekający na nią przy Senkaimon strażnicy stracą cierpliwość i zaczną jej szukać.
Stanęła przed jasnymi, drewnianymi drzwiami, wyprostowała się, mimowolnie przygładziła włosy i otrzepała swoje i tak czyste shihakusho. Lepiej zrobić dobre wrażenie. Raz na jakiś czas. Kapitan na pewno to doceni. Zawsze była przykładną panią oficer w jego oddziale. Ciężko pracowała, khe khe, na swoją reputację.
Yasuragi z pełną powagą przytaknęła swoim myślom i podniosła drżącą rękę. Zapukała.
Chwila ciszy.
- Wejść – usłyszała. Zmęczenie wyczuwalne w głosie Kuchiki’ego wcale nie zmotywowało jej do przekroczenia progu. „Muszę to zrobić, dla… dla niej” pomyślała i wkroczyła do środka niepewnym krokiem, zamykając za sobą drzwi.
Byakuya taksował ją wzrokiem, próbując odczytać z jej postawy, czego może chcieć. Po kilku sekundach uznała, że najwyższy czas się odezwać.
- Taicho… mam nadzieję, że nie przeszkadzam – zaczęła wolno, starannie dobierając słowa. – Jest… jest pewna sprawa… problem… potrzebuję pańskiej pomocy – wydukała w końcu.
Kapitan milczał.
- Cóż… zostałam… zostałam przydzielona do misji… w Świecie Żywych. Problem w tym, że… że nie mogę tam iść, taicho – zakończyła z wyczuwalną rozpaczą w głosie. – Ja… no, nie mogę… muszę…
Kuchiki zmarszczył brwi.
- Nie zostałem poinformowany o żadnej misji. Rozmawiałaś z Głównodowodzącym?
- Tak – przytaknęła brunetka. – Chciałam wytłumaczyć, że nie mogę opuścić Seiretei, ale był nieugięty. Zupełnie nie rozumiem – pokręciła głową z goryczą. – Doskonale wie o tym, że…
- Skoro soutaicho tak zarządził, nic na to nie poradzisz – przerwał jej mężczyzna, przymykając oczy. – Nic nie mogę zrobić w tej sprawie – widząc jej minę, poczuł lekkie ukłucie w sercu i wbrew swojej dumie dodał: – Przykro mi.
Saito zagryzła wargę i spuściła głowę w milczeniu. Zapadła cisza, podczas której wyczuwał, że kobieta myśli gorączkowo nad swoją sytuacją.
- Saito, rozumiem, że zaangażowałaś się w opiekę nad Mai, ale naprawdę nic się nie stanie, jeżeli oderwiesz się od tego na kilka dni – powiedział nieco łagodniejszym tonem, przekonany o jej bezwzględnej wierności i pracowitości.
Yasuragi podniosła zaskoczony wzrok, jednak szybko się opamiętała. „Kapitan myśli, że chodzi o chronienie Mai…” W głowie zaświtała jej nowa myśl. Szatańska, szalona, ryzykowna, ale przecież… Taicho był człowiekiem honoru… Nie zdradziłby jej…
- Naprawdę przepraszam, że nie udało mi się tego wyjaśnić – rzekła z najbardziej skruszoną miną, na jaką było ją stać. – Ja… rozumiem, że w takiej sytuacji jest to naprawdę haniebne, ale… czy mogłabym pana o coś prosić? Jest to dla mnie dość… ważna sprawa.
- Oczywiście.
- Ja… cóż… mam dość… chorą… siostrę i… ostatnio jej się chyba trochę pogorszyło, więc… czy… ja wiem, to naprawdę niegodne z mojej strony, ale… czy mógłby się pan nią… zaopiekować? – Byakuya uniósł brwi, zdziwiony nie tyle prośbą, co wieścią o tym, że Saito ma siostrę. Nie wiedział o swojej bliskiej podwładnej takich banalnych rzeczy? – T-To nic wielkiego, naprawdę, mamy służącą, która jej dogląda, ale mimo wszystko chciałabym mieć pewność, że ktoś odpowiedzialny i… i honorowy, jak pan, czuwa nad jej losem, dopóki nie wrócę…
Jeżeli była na świecie jakaś osoba, która była w stanie urobić Kuchiki Byakuyę, jej umiejętności z pewnością bledły przy młodej oficer.
Kapitan poczuł się zobowiązany do spełnienia prośby swej najsolidniejszej pracownicy.
- Oczywiście – przytaknął. Nie zadawał zbędnych pytań. Nie snuł podejrzeń. Za to Saito miała ochotę naprawdę mocno go uściskać.
- Taicho, jeżeli… jeżeli mogłoby to zostać między nami… – kontynuowała jeszcze, aby się upewnić.
- Rozumiem.
Kobieta wiedziała, że zostawia Kyoko w dobrych rękach. Bardzo chciała podzielić się z nią tą dobrą wieścią, niestety, czas naglił.
- Dziękuję panu! Naprawdę bardzo dziękuję! – rozpromieniła się, choć wyrzuty sumienia spowodowane jej nie do końca uczciwą manipulacją dawały się we znaki. Tłumaczyła to jednak faktem, że nie miała wyboru.
Złożyła głęboki ukłon i wybiegła z pomieszczenia, pędząc ku bramie do Świata Żywych.
 Zanim Byakuyi udało się wypełnić wszystkie dokumenty, przeczytać wszystkie raporty i każdą pojedynczą skargę na członków jego dywizji (99% z nich pochodziło od Kapitana Kurotsuchi – miał pretensje do wszystkich osób, które nie dawały się dobrowolnie wysadzić w powietrze bądź poddawać eksperymentom. Naukowiec zlecał swej porucznik pisanie skarg na każdego z nich, oskarżając o brak dyscypliny. Miał z tego powodu kilka nieprzyjemnych potyczek z Zarakim i Soifon, to jednak nie zrażało go nawet w najmniejszym stopniu), słońce już dawno schowało się za horyzontem, pogrążając świat w ciemnościach. Nawet światła w większości domów, biur i baraków pogasły, musiało więc być naprawdę późno. Kuchiki przysiągł sobie w duchu, że w najbliższym czasie zacznie korzystać z zasłużonego wolnego.
Powietrze ochłodziło się, duchota ustąpiła, a lekki wiatr delikatnie muskał skórę, przyjemnie ochładzając ciało i otrzeźwiając umysł. Rośliny w ogrodzie kołysały się wolno, wszystkie ze zwiniętymi kwiatami, gotowe do nocnego snu. Księżyc przebijał się nieznacznie przez zasłonę ciemnych chmur, które zwiastowały kolejne deszcze. Srebrne światło tworzyło miłą dla oka poświatę.
Starając się zbytnio nie hałasować, mężczyzna udał się w stronę swojego pokoju. Szedł wyuczoną na pamięć drogą, mijając długie, nieoświetlone korytarze. Gdy dotarł już do ostatniego zakrętu, jego oczy, już przyzwyczajone do mroków posiadłości, dojrzały postać stojącą przed drzwiami do jego sypialni. Gdy zaczął się zbliżać, dla bezpieczeństwa trzymając dłoń na rękojeści miecza, poznał w drobnej posturze jedną ze służących, Emi.
- Byakuya-sama – powiedziała cicho, kłaniając się nisko.
- Co tutaj robisz o tak późnej godzinie? – spytał nieznoszącym sprzeciwu tonem. Kobieta jakby skurczyła się pod wpływem jego zimnego głosu. Wiedziała, że szlachcic jedynie sprawia pozory bezuczuciowej i niedostępnej osoby, mimo wszystko ta konkretna maniera jego głosu wzbudzała w niej lęk i respekt.
- Chciałam z panem porozmawiać… – odparła jeszcze ciszej, onieśmielona.
Byakuya wskazał dłonią wyjście na taras. Emi przytaknęła pokornie i wyszła na zewnątrz za mężczyzną. W świetle księżyca znacznie lepiej widziała jego twarz, co chyba ułatwiało jej nieco rozmowę. Nie wiedziała, czy Kuchiki wyprosił ją z powodu mroku panującego na korytarzu, czy z powodu wścibskich uszu.
- Cóż… ja… bardzo długo zastanawiałam się nad tym, czy powinnam… To dość dziwna sprawa… może tylko ją tak wyolbrzymiam…
- Tak? – ponaglił ją arystokrata. Dopiero teraz dostrzegła zmęczenie malujące się na jego poważnej twarzy. Był to dość rzadki widok. Niepokojący.
Emi potrząsnęła głową, nie chcąc się rozpraszać.
- … Chodzi o Mai-san.
Zmęczenie jak gdyby przybrało na sile.
- Ja… czasami nie zdążę… ze wszystkimi obowiązkami i… w nocy, gdy idę korytarzami, ja… często widzę… Mai-san chodzącą… jakby czegoś szukała… próbowałam z nią rozmawiać, ale… ona chyba lunatykuje… Mówi coś po cichu, nie jestem w stanie usłyszeć nic konkretnego, ale ma otwarte oczy, porusza się bardzo sztywno i nie reaguje zupełnie na to, co się do niej mówi – ostatnie zdanie służąca wypowiedziała tak szybko, że Byakuya był zaskoczony, że udało mu się wszystko zrozumieć. Po chwili uderzył w niego sens jej słów.
- Bardzo się o nią martwię – wyszeptała Emi, a w jej oczach zabłysnęły szczere łzy. – Nie wiedziałam, co zrobić, zastanawiałam się bardzo długo… Przepraszam…
Kobiety. Czy kiedykolwiek spotka jakąś, która nie będzie przyprawiać go o kolejne zmartwienia, problemy i dręczące myśli? Kapitan już dawno przestał w to wierzyć.
- Rozumiem. Nie ma potrzeby płakać. Dziękuję, że mnie o tym poinformowałaś – odpowiedział jej wolno, skinąwszy głową. – A teraz idź i wyśpij się. Nie mów o tym już nikomu. Zajmę się tym – obiecał.
Rudowłosa otarła oczy skrawkiem fartuszka, nie do końca przekonana.
- Byakuya-sama, czy ona może być… – zmieszała się nieco, szukając odpowiedniego słowa.
„Wariatką? Schizofreniczką? Opętana?” wyręczył ją w myślach. „Nie wiem. Ale się dowiem.”
- Wszystko będzie dobrze – powiedział. Te słowa nie niosły ze sobą jakiegoś głębszego przekonania, najwyraźniej jednak wystarczyły, bo Emi uśmiechnęła się blado, przeprosiła za kłopot i obiecała, że pójdzie spać.
 Byakuya otworzył na oścież drzwi szafy stojącej samotnie pośrodku pokoju. Srebrzyste światło księżyca padło na zdjęcie Hisany, rozświetlając uchwyconą twarz o smutnych, zmęczonych oczach.
Kobiety. Dlaczego to zawsze kobietom składa obietnice…
Usiadł na poduszce leżącej na podłodze i w ciszy obserwował zdjęcie swojej byłej żony. Zanim się zorientował, zamknął oczy i osunął się na ziemię, zasypiając.

Brak komentarzy :

Prześlij komentarz

Obserwatorzy

Made by Schizma